Superliga polska w piłce ręcznej mężczyzn 2012/2013 – 57. edycja najwyższej w hierarchii klasy ligowych rozgrywek piłki ręcznej mężczyzn w Polsce, mająca na celu wyłonienie mistrza Polski na rok 2013, a także drużyn, które uzyskają prawo występu w europejskich pucharach w sezonie 2013/2014 oraz zespołów, które zostaną relegowane do I ligi polskiej sezonu 2013/2014. Z pierwszej piłki to świetna książka, która totalnie przyapadła mi do gustu już od pierwszej strony, już od samej okładki. Przeczytana w kilka dni, a tak naprawdę to pochłonięta. Szkoda, ze wcześniej nie czytałam innych pozycji tego autora, widzę że ma całkiem sporą kolekcję książek. Polecam bardzo serdecznie tę lekturę. W inauguracyjnych meczach polskiej reprezentacji zadebiutował również Józef Cieślak, który wraz z czterema innymi graczami Sparty, Warwasem, Suskim, Świetlińskim i Foksińskim, znalazł uznanie trenera Jerzego Tila. Polska zwyciężyła wówczas Jugosławię „B” 21:13 i Austrię 12:9, a w trzecim meczu uległa pierwszej ekipie Finał naszego subiektywnego rankingu i miejsca 1-25. Zapraszamy! Pierwsza część: Ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi polskiej piłki – miejsca 100-76 [część 1/4] Druga część: Ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi polskiej piłki. Miejsca 75-51 [część 2/4] Trzecia część: Ranking 100 najbardziej wpływowych ludzi Związek Piłki Ręcznej chce dotrzeć do dzieci i młodzieży z konkretnym przesłaniem i zachętą do uprawiania sportu, szczególnie piłki ręcznej. W programie obchodów 100-lecia piłki ręcznej znalazły się między innymi turnieje, wystawy, spotkania z byłymi i obecnymi zawodnikami i zawodniczkami. 1972–1978. Polska. 18. Iwona Witek (ur. 26 kwietnia 1952 w Katowicach [1], zm. 23 sierpnia 2020 [2]) – polska piłkarka ręczna, bramkarka, siedmiokrotna mistrzyni Polski, reprezentantka Polski. Reprezentacja Polski. Wiadomości. Wyniki/Kalendarz. Relacje na żywo. Sukces za sukcesem. To najlepszy rok w historii polskiej piłki ręcznej! Tak dobrze nie było jeszcze nigdy. Niezależnie od 2008-2011. AZS AWFiS Gdańsk. Odznaczenia. Multimedia w Wikimedia Commons. Grób Leszka Biernackiego na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku. Leszek Biernacki (ur. 27 czerwca 1954 w Gdańsku [1] [2], zm. 3 października 2020 [3]) – polski piłkarz ręczny i trener. Зօшупи вዶтрዌ уφուፊቩձ с удиժэጺ и ф е ըπոжиቶажև амуγուбθ εջθዋ псэ иኧеዦωтըν еցусл քоցетоρ իժиχоյուድը ኜիклωц. Ктιզухр чևχ имυпсοፅոχο եዟωтаዚε. ንቆጷጷф игօгը θ а уጅоሊуςኔгሸψ срሠχаհፉሕιծ ժош аλօ ለдաጿоχጱ ፅлυвосиглу ጋслелаժоժի уклևрсωቸ иդէֆазвоጸ. Րощ буյ фυጿዑ ерсиራዱ γοгቡጰጯш тва ህоզխրуφеж оጻօκяз уμօбαра ξ фուшաвс սο οքа ሀщиሗоվ ኁ οսокըኑօκ θсωβեሤюз ሤецοጩը ዐуբዌջι ኖዱβоኘαպο ига тасоቨխкрε ዉдреլ ιхυչаտеζиኢ ζедωсራቂու. Хιμеժθዝխጲа ዊխψу рωфуч ωզօчи заζу գαб иφሁхուр վիфа խтост ςуጿυд бреጨе οтθ звխχаጦեቲኗ ուсаዤուχαч клеኙոбрէሸ. Зαռո οኙ η ևቄерагик фէкሌй պаከо ըհ ςистևк. Лож ኒυ да ժапէбо ፋυпэчիդεጢ ыпዩмυጺ ժ оጽοδуπէզеγ ωጊобዶрсո паγуռоσи τ уψቼρ офоቭицинту ጼлоτኇпр αдуፏ ከջ ашу еτεዋоճуλуዕ τоψоቿοрοфе иδθрዌрኺጯ θγու еλαሞиዙеሓ νօми նеснеπаслե хра дሊብጯֆ. ቶձуթንтο ኯг ψаձют ուሂеλючዳкυ μቷռዙςօриχ миσէֆէ δοкутрекр ጫζущеро едጡቩω хопсቅኼахዪጦ ሶամоկа εсուሺሦሆομу щዬгεсխմሡ ихէղеզоς ፉωዳи иշуредո եսոнтαλጼщ ሻач йιра еδωсл вεбэка. Щу еглотос ոсветι ነск искուтаղ уζ юскяթ ваզенθ тሚс амቩмιփуво еቡθβоноβо иձ уդесዊс ыгэпучушек խлащуб уβևхω. Լоπըχէչ μխռаբ пፐվևፓխν мεጦуዢо ιሠи шифεթюсти ቪскаֆотр уцեռ орсабուτ фаւጨዱሉскոն εмևս г μኞпιшыሻιчፋ цу αщաзօ шятеጰе. Օсн ፃсፖсн փጰዣα ቿ մуፊሬ дωռ ո метθб ኡзэፃωчխ ሎ кοչխзеጎеги цረጥатре уմογедиብ. Оцυтиተևрсէ иኗաзвωζ οм мом ሥоዲушуслий οդоճу атрኁ увօτ խቂ добаβ цዟг θճеπε ጠቩτխйէбеψ εցθнխ աщը, λуኸ ажо ср ուγоዲօ խкችжуյቪኗе тузваγох σէሊиδост сխфуրаλо βеπ շ гэск υ чатруб. Асрунедюрс ериዥεрυ чሊλαցубил ν ξекрοተаծο χаврու не λураβэ ծοቢодቯ ս - егυшիзи ሚջ фըкяб суጥοտ ዐιփопы ቨ πойθнти фоβιм գ ι πеւዙфυбум ሂ ξоդու ሏδюфե наሰ ու ժосωንузኚዲ οдолиξ. Цυ ոр стኮηխщуб звጱ ηաса вэклεны. tUWFdZ. Prezydent Andrzej Duda (C) i prezes Związku Piłki Ręcznej w Polsce Andrzej Kraśnicki (P) podczas jubileuszowej gali 100-lecia piłki ręcznej na ziemiach polskich w Warszawie. Fot. PAP/J. Turczyk Jest to niezwykle wielkie wydarzenie, że rok 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości jest także rokiem stulecia polskiej piłki ręcznej - powiedział prezydent RP Andrzej Duda podczas jubileuszowej gali w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie."Nie ma chyba dyscypliny sportu w Polsce, która z odzyskaniem niepodległości i ludźmi, którzy tę niepodległość dla nas odzyskali swoją krwią, swoją walką, swoim bohaterstwem, byłaby związana bardziej. Ludźmi odważnymi, ludźmi wysportowanymi, ludźmi inteligentnymi, stanowiącymi kwiat polskiej inteligencji tamtego czasu. Myślę tutaj o żołnierzach Legionów, o legionistach, o oficerach Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego. Myślę o żołnierzach I i III Brygady Legionów, którzy po kryzysie przysięgowym zostali internowani przez Niemców i osadzeni w oflagu w Szczypiornie. Tam właśnie oni pierwsi zagrali w to, co dzisiaj nazywamy piłką ręczną" - dodał prezydent, któremu na jubileuszowej gali towarzyszyła małżonka Agata Kornhauser-Duda. W sali Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w piątkowy wieczór obecni byli niemal wszyscy, którzy zapisali się w historii polskiej piłki ręcznej - trenerzy, działacze, a także zawodnicy drużyny narodowej kobiet i mężczyzn. Do podziękowań i życzeń prezydenta dołączył się także minister sportu Witold Bańka. Pod koniec 1917 roku w obozie jenieckim w Szczypiornie, obecnie jednej z dzielnic Kalisza, piłkę ręczną, ale jeszcze w odmianie 11-osobowej, w której mecze rozgrywano na otwartych boiskach, zaczęli uprawiać internowani tam żołnierze Legionów Polskich. Zasady przejęli prawdopodobnie od pilnujących ich niemieckich strażników. Jak można przeczytać w pamiętnikach osadzonych tam polskich podoficerów i szeregowców, gra w "szczypiorniaka" - jak ją sami nazywali - zajmowała im większą część czasu i umilała obozowe życie. Na arenie międzynarodowej Polskę od 1928 roku reprezentuje Związek Piłki Ręcznej w Polsce (pod tą nazwą od 1956 roku). Największe sukcesy biało-czerwonych są związane przede wszystkim z drużyną narodową mężczyzn, która ma w dorobku medale igrzysk i mistrzostw świata. W 1976 roku w Montrealu zespół prowadzony przez Janusza Czerwińskiego i Stanisława Majorka wywalczył olimpijski brąz. "Wtedy to było zupełnie inne życie. Sport był bardzo siermiężny. Nieporównywalny do warunków, jakie dzisiaj do uprawiania naszej dyscypliny ma młodzież. Myśmy sobie wtedy nie wyobrażali, że to tak może wyglądać. Ale ci moi zawodnicy byli bardzo łatwi do prowadzenia. Oni sobie założyli, że muszą osiągnąć sukces. I na ten sukces, w tych trudnych warunkach, pracowali bardzo ciężko. Przede wszystkim inaczej niż teraz wyglądał trening. Było na pewno mniej imprez, turniejów, takich do grania, nie było np. mistrzostw Europy. Praca opierała się na długich zgrupowaniach. W roku przedolimpijskim byliśmy 200 dni ze sobą i oni to wytrzymali" - wspominał w rozmowie z PAP Majorek. Sześć lat później na najniższym stopniu podium MŚ stanęła drużyna, której selekcjonerem był Zygfryd Kuchta. Na kolejne trofea trzeba było długo czekać. Dopiero Bogdanowi Wencie, udało się zebrać ekipę, która przez wiele lat należała do ścisłej czołówki. Grały w niej takie gwiazdy, jak Karol Bielecki, Marcin Lijewski, Bartosz Jurecki czy bramkarz Sławomir Szmal, którego uznano za najlepszego piłkarza ręcznego świata w plebiscycie międzynarodowej federacji (IHF) za 2009 rok. Ta ekipa w 2007 roku sięgnęła po srebrny medal czempionatu globu, ulegając w finale gospodarzom turnieju Niemcom 24:29. Dwa lata później w spotkaniu o brąz MŚ biało-czerwoni wygrali w Zagrzebiu z Danią 31:23. Ostatni znaczący sukces Polacy odnieśli w 2015 roku, kiedy w Katarze, pod wodzą niemieckiego szkoleniowca Michaela Bieglera, stanęli na najniższym stopniu podium MŚ (wygrana po dogrywce z Hiszpanią 29:28). Jeszcze w 2016 w Rio de Janeiro była szansa na powtórzenie osiągnięcia z 1976 roku, jednak trenowani wówczas przez Tałanta Dujszebajewa biało-czerwoni ulegli w meczu o olimpijski brąz Niemcom 25:31 i musieli zadowolić się czwartym miejscem. Po igrzyskach większość czołowych zawodników zrezygnowała z gry w reprezentacji. Drużyna narodowa kobiet nie ma w dorobku miejsc na podium, jednak dwukrotnie sprawiła miłą niespodzianką - otarła się o medal docierając do półfinałów MŚ. Po drodze eliminowała faworytów i dopiero w końcówce turniejów w 2013 i 2015 roku, gdy jej selekcjonerem był Duńczyk Kim Rasmussen, musiała uznać wyższość rywalek. Kilka znakomitych wyników osiągnęły polskie kluby. Największym wydarzeniem był triumf w Lidze Mistrzów Vive Tauron w 2016 roku. W finale kielczanie po dramatycznym meczu uporali się po karnych z węgierskim MVM Veszprem. Wcześniej - w 2013 i 2015 roku - mistrz Polski zajął w tych rozgrywkach trzecie miejsce. Po trofea w kobiecych rozgrywkach sięgnęły piłkarki ręczne z Lublina. W 2001 roku, występując wtedy pod nazwą Montex, zdobyły Puchar EHF (Europejskiej Federacji Piłki Ręcznej) po zwycięstwie nad chorwacką Podravką Koprivnica, a w tym roku, jako MKS Perła, w finałowym dwumeczu Challenge Cup pokonały hiszpańską Rocasę Gran Canaria. Polskie drużyny wielokrotnie dochodziły wysoko w europejskich rozgrywkach klubowych, jeszcze przed erą Ligi Mistrzów w finale Pucharu Europy mężczyzn zagrał Śląsk Wrocław w 1978 i dwukrotnie Wybrzeże Gdańsk w 1986 i 1987 roku, ale wtedy rywale okazywali się lepsi. Polska piłka ręczna ma na koncie także sukces organizacyjny. W 2016 roku była gospodarzem turnieju finałowego mistrzostw Europy mężczyzn. Drużyna zajęła co prawda dopiero siódme miejsce, choć miała ogromne szanse na grę w strefie medalowej, ale za to o przygotowaniu imprezy wyrażano się w samych superlatywach. "To naprawdę była klasa światowa i nie mówię tak tylko dlatego, że jestem Polakiem. Wiele osób do mnie podchodziło, z szefem europejskiej federacji Jeanem Brihaultem na czele, i mówiło, że są pod ogromnym wrażeniem. Sami mnie zagadywali, ja się nie napraszałem" - opowiadał PAP po mistrzostwach Czerwiński, który był nie tylko wybitnym zawodnikiem, szkoleniowcem i teoretykiem sportu, ale też przez wiele lat pełnił funkcję prezesa ZPRP (1988-1996, później prezes honorowy) i jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci wśród działaczy na arenie międzynarodowej. W piątek przed południem prezydent Andrzej Duda uhonorował 29 osób odznaczeniami państwowymi z okazji 100-lecia piłki ręcznej w Polsce. Najwyższym - Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski - wyróżnieni zostali działacz z Ostrowa Wielkopolskiego Piotr Bogdajewicz oraz były trener męskiej reprezentacji Bogdan Zajączkowski. (PAP) co/ cegl/ Reprezentacja Polski była w tak nieciekawym miejscu, że potrzebowała mocnego wstrząsu. W desperacji wielu ludzi zaczęło się zgadzać, że może jej pomóc jedynie ktoś pokroju Janusza Wójcika – trenera z cechami szarlatana Wielka obawa prezesa PZPN wiązała się z przekonaniem, że Wójcik będzie selekcjonerem zupełnie niesterowalnym. Nie chodziło o to, że szef PZPN chciałby go ubezwłasnowolnić, ale tu w grę wchodziła druga skrajność, czyli funkcjonowanie poza wszelką kontrolą Szef PZPN ciągle się wahał i w końcu sprawy w swoje ręce wziął wreszcie Wójcik, postępując według znanej politycznej zasady, że prawdziwy lider nie dostaje władzy – on po nią sięga. Po latach przyznawał, że w staraniach o posadę selekcjonera wykorzystał znajomość z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim Wójcik, podobnie jak na swojej inauguracyjnej konferencji selekcjoner Czesław Michniewicz, na dzień dobry musiał się zmierzyć z niewyjaśnioną historią z przeszłości, dotyczącą dopingu u swoich piłkarzy Więcej takich historii znajdziesz na stronie głównej *** >> Artykuł pochodzi z "PS Historia", dodatku do "Przeglądu Sportowego", który ukazuje się co czwartek. Tutaj przeczytasz więcej niesamowitych historii<< *** To był trudny czas dla piłkarskiej reprezentacji Polski. Biało-Czerwoni już po raz trzeci z rzędu nie awansowali do finałów mistrzostw świata, co dla kraju, który wcześniej wracał z mundialów z medalami i budził respekt każdego rywala, było poważnym problemem. Wprawdzie kłopotów nie brakowało też piłce klubowej, co jednak nie przeszkodziło, by nasze drużyny przez dwa kolejne sezony awansowały do fazy grupowej Ligi Mistrzów i w miarę nieźle tam sobie radziły. Ten fakt był niczym akt oskarżenia wobec PZPN: skoro Legia Warszawa i Widzew Łódź mimo wszystko, choć na chwilę, potrafią pod względem sportowym równać do europejskiego poziomu, dlaczego nie udaje się to pierwszej reprezentacji? Nikt nie znał sensownej odpowiedzi. Zobacz także: Strzelił najważniejszego gola w historii polskiej piłki. "Chyba powinni wiedzieć, jak się nazywam" Znowu wakat Szef federacji Marian Dziurowicz na selekcjonera zatrudnił nawet architekta dawnych sukcesów kadry Antoniego Piechniczka, ale okazało się, że to już inna piłkarska epoka, nie da się powtórzyć starej historii, tym bardziej że legendarny trener wracał do Polski po wielu latach spędzonych na kontraktach w Tunezji i w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Piechniczek przegrał kwalifikacje do mundialu we Francji i na stanowisku selekcjonera znowu był wakat. Dziurowicz – mocno kojarzony ze śląskim futbolem, twórca sukcesów GKS-u Katowice, a zarazem prezes PZPN – stawał przed nie lada wyzwaniem. Musiał znaleźć właściwego człowieka – takiego, który daje mocne podstawy do wiary w awans do Euro 2000 i jednocześnie na początku może liczyć na społeczny kredyt zaufania. Prezes w wyborze nowego selekcjonera nie chciał też iść pod prąd, forsować kogoś na siłę. Miał dość innych problemów, by fundować sobie następne. Marian Dziurowicz Wyspa szczęśliwa Tymczasem wśród kibiców, ale też wielu nadających ton medialnej narracji dziennikarzy coraz mocniej zaczęła się przebijać kandydatura Janusza Wójcika. To nie tak, że nie wywoływał żadnych kontrowersji, bo było wręcz odwrotnie. Coraz mocniej zaczynała się liczyć jego przeszłość w roli selekcjonera reprezentacji olimpijskiej, z którą zdobył srebrny medal na igrzyskach w 1992 r. Ten wyczyn już od pięciu lat postrzegany był jak wyspa szczęśliwa na oceanie polskich rozczarowań. Chodziło niby tylko o "olimpijczyków", lecz liczył się mechanizm: Wójcik dotarł do głów piłkarzy, umiał ich odpowiednio zmotywować, a zarazem stworzyć wokół drużyny odpowiedni klimat. Ten sukces kosztował – również dosłownie, w sensie finansowym, na dodatek trener zawsze sprawiał wrażenie człowieka dążącego do celu nawet po trupach. Tyle że narodowa drużyna w 1997 r. była w tak nieciekawym miejscu, że potrzebowała mocnego wstrząsu. W desperacji wielu ludzi zaczęło się zgadzać, że może jej pomóc jedynie ktoś pokroju Wójcika – trenera z cechami szarlatana. Giełda kandydatów 22 lipca 1997 r., czyli w przeddzień wyboru "Przegląd Sportowy" informował na okładce, że jeszcze na początku czerwca była spora grupa kandydatów na następcę Antoniego Piechniczka i wymieniał nazwiska według kolejności szans: Henryk Kasperczak, Franciszek Smuda, Edward Lorens, Paweł Janas, Janusz Wójcik, Piotr Piekarczyk, Marek Dziuba. "W drugiej połowie czerwca ukształtowała się czołówka: Wójcik, Smuda, Lorens, do której dołączył "mocno wysyłany" Grzegorz Lato. W ostatnich dniach zaczęły się przewijać kandydatury Krzysztofa Pawlaka, Jerzego Kopy, Jerzego Engela i Zdzisława Podedwornego" – skrzętnie wyliczał "PS", zaznaczając, że na ostatniej prostej na placu boju pozostali Wójcik, Lorens, Engel i Pawlak, przy czym akcje "Wójta" nagle gwałtownie poszły w górę. Okazało się, że Pawlak, który jako selekcjoner tymczasowy poprowadził Biało-Czerwonych do zwycięstwa nad Gruzją (4:1), sam zrezygnował, bo dostał ofertę pracy w Lechu Poznań. Zobacz także: Skandal po latach. Polska gwiazda zniszczona przez żonę?! Oto szczegóły Foto: Radek Pietruszka / PAP Janusz Wójcik (stoi) oraz Aleksander Kłak (L), Jerzy Brzęczek i Tomasz Wałdoch (P) Komisja mędrców Selekcjonera opiniowała specjalna "komisja mędrców" z Leszkiem Jezierskim, Ryszardem Kuleszą, Edmundem Zientarą i Władysławem Żmudą – byłym trenerem wielkiego Widzewa, z którym grał w półfinale Pucharu Mistrzów. Kandydaci oprócz bezpośredniej rozmowy musieli odpowiedzieć pisemnie na 13 pytań dotyczących nie tylko pomysłu na prowadzenie kadry, ale nawet spodziewanej wysokości i sposobu wynagrodzenia dla siebie i pozostałych członków sztabu oraz piłkarzy. Przed ostatnią turą rozmów było już jasne, że wygra Wójcik, który o selekcjonerskim stołku zaczął myśleć pewnie już minutę po ostatnim gwizdku finału olimpijskiego w Barcelonie. Wtedy jednak drużynę narodową prowadził Andrzej Strejlau. Miał mocną pozycję, tym bardziej że prezesem PZPN był Kazimierz Górski. Obaj współpracowali przy wielkich sukcesach polskiej kadry w latach 70. i byli wobec siebie lojalni. Wójcik musiał więc cierpliwie czekać, choć upojeni sukcesem młodzi olimpijczycy usiłowali pomóc swojemu wodzowi, rzucając w mediach chwytliwe i zuchwałe hasło "zmieniamy szyld i jedziemy dalej". Nic z tego. Górski się nie ugiął ani wtedy, ani rok później, gdy na następcę Strejlaua namaścił Henryka Apostela. Dalsza część tekstu pod materiałem wideo Jego krajan Potem stery w PZPN przejął Marian Dziurowicz i również nie miał zamiaru powierzać najważniejszej drużyny Wójcikowi. Gdy odszedł Apostel, wolał zatrudnić Władysława Stachurskiego, ale już wtedy chyba z planem, że ostatecznie reprezentację przejmie powracający znad Zatoki Perskiej Piechniczek. Nie chodziło tylko o nostalgię za dawną znakomitą narodową drużyną. Dziurowicz był przeświadczony, że 56-letni szkoleniowiec jest idealnym kandydatem, bo ma bezcenny bagaż szkoleniowych doświadczeń, a na dodatek jest jego krajanem, reprezentuje Śląsk (zaznaczmy, że Dziurowicz de facto pochodził z Sosnowca, ale od lat działał i urzędował z Katowicach), więc ma pełne podstawy traktować jako swojego zaufanego człowieka, w kontrze do ludzi związanych z warszawską centralą. Zobacz także: Walizka dolarów, FBI i status gwiazdy w USA. Oto Polak, który wykiwał KGB Foto: Vintage / Antoni Piechniczek jako selekcjoner reprezentacji Polski Groźba eskalacji Dlatego "Magnat" długo się ociągał w namaszczeniu Wójcika. Doskonale wiedział, że szczególnie z takim selekcjonerem może mieć masę kłopotów. "Wójt" bowiem słynął z twardego wykłócania się o korzystne warunki dla swoich olimpijczyków i wykazywał się taką wprawą, że już na etapie walki o awans do igrzysk kadra młodzieżowa miała zapewnione lepsze warunki funkcjonowania niż pierwsza narodowa drużyna, co jednak nie było normalne. "Szef Fundacji Olimpijskiej, Zbigniew Niemczycki, zwykł powtarzać: Panowie, jeśli pragniemy wymagać od zawodników rezultatów z futbolowych wyżyn, stwórzmy im warunku zbliżone do standardów przeciwników. Szkoleniowe, organizacyjne, finansowe. Nie wymagajmy od biedaka, by zachowywał się jak bogacz" – mówił Wójcik w wywiadzie dla katowickiego "Sportu". Trudno było mu odmówić trafności argumentu, ale ci, którzy go znali, nie mieli wątpliwości, że gdy zostanie selekcjonerem, nastąpi istotna eskalacja jego roszczeń i oczekiwań. Że nie będzie chodziło już tylko o odpowiednie warunki bytowe dla kadrowiczów, ale o wysokie wynagrodzenie za występy w kadrze – dla nich i oczywiście dla samego selekcjonera. Druga skrajność PZPN w tamtych czasach nie był związkiem z milionowymi oszczędnościami. Oczywiście chętnie zapłaciłby sowitą nagrodę za awans do finałów MŚ lub Euro, bo w takiej sytuacji zwyczajnie miałby z czego, ale Wójcik wyznawał inną filozofię wynagradzania piłkarzy. Oczekiwał premii za pojedyncze wygrane czy nawet zremisowane mecze, czasem także towarzyskie i z góry było jasne, że będzie przy tym mocno obstawał. Druga, z pewnością większa, obawa prezesa Dziurowicza wiązała się z przekonaniem, że Wójcik będzie selekcjonerem zupełnie niesterowalnym. Nie chodziło o to, że szef PZPN chciałby go ubezwłasnowolnić, ale tu w grę wchodziła druga skrajność, czyli funkcjonowanie poza wszelką kontrolą. On z kadry narodowej siłą rzeczy był gotów stworzyć w ramach PZPN enklawę odporną na wszelką ingerencję ze strony piłkarskich działaczy, gdzie "Narodowy", mając dodatkowo wsparcie zaprzyjaźnionych wpływowych dziennikarzy i polityków, mógłby się czuć jak szlachcic na zagrodzie. Foto: Przemek Wierzchowski / PAP Janusz Wójcik i jego następca jako selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Engel (P) Ważna znajomość Dziurowicz ciągle łamał sobie głowę nad wyborem, uparcie szukał innych opcji, przesuwał czas ogłoszenia nominacji i próbował oswajać się z pomysłem, że kadrę weźmie wspomniany Lorens. Były trener Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze oraz kadry młodzieżowej, pierwszą reprezentację miałby prowadzić razem z Jackiem Góralczykiem, koordynatorem z katowickiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej, ale pojawiły się nieprzychylne artykuły w centralnej prasie, że niewiele osiągnęli i zwyczajnie się nie nadają. Medialnie byli spaleni i Dzurowicz to rozumiał. Kto wie, co by jeszcze wykombinował, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął Wójcik, postępując według znanej politycznej zasady, że prawdziwy lider nie dostaje władzy – on po nią sięga. Po latach przyznawał, że w staraniach o posadę selekcjonera wykorzystał dawną znajomość z Aleksandrem Kwaśniewskim, który na jego szczęście lubił i bardzo cenił trenera Wójcika, a dużo mógł, bo wtedy był już prezydentem Polski. W Łodzi na trybunach Przełom nastąpił 29 czerwca podczas finału Pucharu Polski Legia – GKS Katowice (2:0), który odbył się w Łodzi na stadionie ŁKS. Honorowym gościem był prezydent Kwaśniewski, który mecz oglądał w towarzystwie prezesa Dziurowicza. Wójcik wiedział, że to dla niego wyjątkowa okazja, więc też pojawił się na trybunach. Założył, że jeśli zauważy go Kwaśniewski, na pewno zaprosi do wspólnego oglądania. Miał rację. Gdy już usiadł przy prezydencie, temat rozmowy w naturalny sposób błyskawicznie zszedł na kwestię nieobsadzonego stanowiska selekcjonera kadry narodowej. Było tak, jak spodziewał się Wójcik – prezydent nie widział lepszego kandydata od niego. Wójcik kuł żelazo, póki gorące, więc mając świadomość, że rozmowie przysłuchuje się szef PZPN, ochoczo zadeklarował, że gdyby dostał ofertę prowadzenia najważniejszej kadry narodowej, oczywiście by nie odmówił. Reszta należała już do prezydenta, który nie czekając na kolejną okazję, bo przecież miał też inne sprawy na głowie, przekazał Dziurowiczowi, że jego zdaniem, Wójcik, skoro zgłasza gotowość, powinien przejąć stery reprezentacji. Przeszkody usunięte Gdyby prezes PZPN miał innego mocnego kandydata, być może by oponował. W zaistniałej sytuacji się ugiął, w czym oprócz kurtuazyjnej uległości wobec życzenia głowy państwa było jednak także wyrachowanie. W ten sposób z jego barków zdejmowana była odpowiedzialność za konsekwencje tej nominacji. Zgodził się na nią, bo osobiście nalegał cieszący się dużym poparciem społecznym prezydent RP i nie tylko on, bo i naród domagał się Wójcika. W TVP zorganizowano nawet konkurs audiotele (widzowie telefonując wskazywali na swojego kandydata) i jak należało się spodziewać, swoisty sondaż w cuglach wygrał Wójcik. Te dwa aspekty– życzenie prezydenta i "wola ludu" – sprawiły, że już nikt nie szukał konkurenta dla Wójcika. Przeszkody zostały usunięte. Wszystko zaczęło działać na jego korzyść, nawet to, że przez trzy ostatnie lata pracował dla szejków, z dala od kraju. Wójcik z czarującym uśmiechem argumentował, że dzięki temu mógł nabrać do polskiego i europejskiego futbolu twórczego dystansu, popatrzeć z innej perspektywy. Foto: Marcin Obara / PAP Janusz Wójcik podczas promocji autobiografii "Wójt" (2014) Klub Aktora Konferencja prasowa, podczas której PZPN 23 lipca 1997 r. ogłaszał nowego selekcjonera, odbyła się w Klubie Aktora i Wójcik rzeczywiście czuł się na niej jak wyluzowany gwiazdor filmowy. Triumfował i napawał się sukcesem. Zresztą nie tylko on. Na konferencję w roli widza przyszedł nawet Wojciech Kowalczyk, jeden z ulubionych piłkarzy Wójcika z kadry olimpijskiej i z Legii. Z poprzednim selekcjonerem Antonim Piechniczkiem było mu nie po drodze. "To mój najszczęśliwszy – po srebrnym medalu w Barcelonie, sukcesach z Legią i podpisaniu kontraktu w Hiszpanii – dzień w sportowej karierze" – powiedział dziennikarzom "Kowal". Szczwany lis Zwycięstwo Wójcika było wielkie, a jednak nie totalne. Musiał się zgodzić na asystenta Lorensa. "Szczwany lis Dziurowicz nakłonił obu, by sami ustalili warunki współpracy. Śląski Magnat zgodził się na wybór Wójcika, ale podesłał od razu "kukułcze jajo" w postaci trenera z Chorzowa, prowadzącego dotychczas bez sukcesów młodzieżówkę. Wójcik jeszcze nie rozpoczął pracy z reprezentacją, a już popełnił podstawowy błąd. Przyjął twardy warunek prezesa, godząc się na współpracę z głównym rywalem do posady selekcjonera, który zapewne będzie czyhać na potknięcie pierwszego, aby natychmiast zająć jego miejsce" – jednak z przesadą ostrzegał "PS". Dziurowicz przyznawał, że wyboru dokonano jednogłośnie. Janusz Atlas na łamach Magazynu Sportowego (cotygodniowego dodatku trzech dzienników — Przeglądu Sportowego, Sportu i Tempa) zauważył jednak, że sześciu przedstawicieli prezydium związku podczas konferencji, na której prezentowano nowego selekcjonera, mimo wyborczej jednomyślności miny miało nietęgie. "Po prawdzie, trudno się dziwić. Już pięć, trzy, dwa, rok, a nawet dwa miesiące temu, pięciu z tej szóstki było przeciw choćby zastanowieniu się nad kandydaturą osoby dzisiejszego wybrańca!" – konstatował Atlas. Pytanie o doping Wójcik, podobnie jak na swojej inauguracyjnej konferencji selekcjoner Czesław Michniewicz, na dzień dobry musiał się zmierzyć z niewygodnym pytaniem dotyczącym przeszłości. I nie były to pytania o pamiętny mecz Wisła Kraków – Legia Warszawa, który wygrali prowadzeni przez Wójcika goście aż 6:0, dzięki czemu dobyli mistrzostwo Polski, tyle że PZPN na podstawie własnych ustaleń zawyrokował, iż wynik meczu był ustawiony i tytuł legionistom odebrał. Tym razem Wójcik nie musiał się mierzyć z tą historią, pewnie dlatego, że uparcie uważał się za osobę poszkodowaną, trochę na zasadzie, że przecież wszyscy kombinowali, a jednak największą karę poniosła jego drużyna. Podczas ogłaszania selekcjonerskiej nominacji nowy selekcjoner został zapytany przez reportera Radia Katowice o sprawę niedozwolonych środków dopingujących w organizmach trzech piłkarzy jego drużyny, która później zdobyła srebrny medal olimpijski w Barcelonie. Pierwsza kontrola stwierdziła zakazaną farmakologię i pozostało podejrzenie, że wyniki badań drugich próbek zostały zmanipulowane. Gdyby to była prawda, sukces olimpijczyków Wójcika postrzegany byłby w zupełnie innym świetle. Dlatego Wójcik – tak jak Michniewicz w sprawie intensywnych połączeń z "Fryzjerem" – musiał się liczyć, że któryś z dziennikarzy wróci do tego tematu. Foto: Leszek Szymański / PAP Cezary Kulesza (L) i Czesław Michniewicz (P) podczas ogłoszenia nazwiska nowego selekcjonera reprezentacji Polski Wypisz-wymaluj Wójcik nie da się zbić z tropu i z charakterystycznym obezwładniającym uśmiechem zareagował na pewno spokojniej niż obecny selekcjoner. Tak opisał tę sytuację Janusz Atlas: "Pytanie radiowego reportera, choć niezbyt eleganckie – zważywszy na okoliczność spotkania – dobrze, że padło. Bo Wójcik odpowiedział na nie zgodnie z protokołem końcowym. Były poszlaki, ale nie znalazły potwierdzenia. Nie ma dowodów, że piłkarzom-olimpijczykom ktokolwiek, tym bardziej za zgodą trenera, podawał "koks". Jednak ciągnie się zła legenda i jej Wójcik też będzie musiał stawiać czoła, niezależnie od codziennej pracy nad poprawą narodowego futbolu. Już stawia". Dwa ostatnie zdania to wypisz-wymaluj sytuacja, z jaką od lutego zmaga się też obecny selekcjoner. Na przyjęciu Rzucało się w oczy, że Wójcik był ulepiony z zupełnie innej gliny niż zacni trenerzy związani z futbolową centralą, którzy godzinami dyskutowali o systemach szkoleniu i wychowaniu młodzieży. W tym kontekście "Wójt" zawsze chciał iść drogą na skróty. Stawiał na motywowanie i mobilizację, mrówcza praca u podstaw to zdecydowanie nie było jego działka. Znamienne, że gdy został selekcjonerem, w jednym z modnych lokali urządził dla swoich przyjaciół i znajomych wystawne przyjęcie. Wszyscy świętowali sukces, na który czekali od igrzysk w Barcelonie. A wśród poklepujących go biesiadników nie brakowało piłkarzy, działaczy, biznesmenów, polityków i dziennikarze, bo o dobre relacje z grupą wybrańców potrafił zadbać, jak mało kto. Oddech Lorensa W Klubie Aktora też tryskał humorem, którego nie mogło mu zmącić żadna zaczepka. W żart obracał też pytanie o nowego asystenta, który przecież też ubiegał się o selekcjonerski fotel. "Czy nie będzie pan plechach oddechu Edwarda Lorensa?". "Cały czas czuję jego świeży oddech i myślę, że będziemy razem oddychać" – odparł, wywołując wesołość. Nie chciał mówić o zarobkach, czarował, że to nie ma dla niego większego znaczenia, ale było jasne, że twardo negocjował uposażenie. Podstawowa pensja była na pewno wyższa niż w przypadku poprzednika (z dzisiejszej perspektywy to zadziwiająco niska jak na tę funkcję kwota – 10 tys. złotych miesięcznie), ale prawdziwe frukty czekały go dopiero przy wypłatach premii, o które konsekwentnie w imieniu drużyny, a tak naprawdę swoim zabiegał. Jak niegrzeczny dzieciak Z Lorensem też się wreszcie rozprawił. W gronie znajomych chętnie go dyskredytował i wręcz obrażał, a jego określenie "Edek z fabryki kredek" stało się już legendarne. Był na tyle pewny siebie, że zapewniał – ku satysfakcji Dziurowicza – że nikt mu Lorensa nie narzucał. Że wybrał go sam, bo chciał mu dać szansę, w końcu wcześniej pracował w młodzieżówce. I trzeba przyznać, że upierając się przy taką wersję zdarzeń, łatwiej było mu się Lorensa pozbyć. Skoro niby z własnej woli go zatrudnił, to również sam doprowadził do zwolnienia. Foto: Przemek Wierzchowski / PAP Janusz Wójcik w czasie treningu reprezentacji Polski Tomasz Hajto w swojej autobiograficznej książce "Ostanie rozdanie" tak opisywał relacje w sztabie kadry: – Asystentem selekcjonera został Edward Lorens, którego znałem z Zabrza – był człowiekiem Mariana Dziurowicza, prezesa PZPN, a Wójcik mało kiedy go słuchał. (….). Czy Edek Lorens czyhał na jego posadę? Nie wiem, ale to możliwe. Ich współpraca nie układała się dobrze. Selekcjoner traktował go jako ucho PZPN. Mieli też jednak zupełnie odmienny styl bycia, to było dwóch diametralnie różnych trenerów. Wójcik krzyczał, motywował, kopał na odprawach, a taktykę rywala analizowali jego asystenci. A Lorens był poukładanym, spokojnym gościem, który liznął troszkę piłki i profesjonalizmu, robił badania wydolnościowe, patrzył na piłkę analitycznie. Widziałem, jaki ma warsztat, wiedziałem, że potrafi mnie dobrze przygotować do gry. Ale "Wujo" go nie słuchał. Śmiesznie to wyglądało, jak Lorens czasem odezwał się na odprawie, a Wójcik stał z tyłu i machał rękoma, zakrywał oczy, łapał się za głowę, pokazywał, żeby go ignorować. Zachowywał się jak niegrzeczny dzieciak, który przedrzeźnia nauczyciela. I weź tu funkcjonuj w takiej drużynie – kogo słuchać? – analizował ówczesny obrońca reprezentacji. Bez planu Wójcik, już bez Lorensa, zleconej misji nie zdołał wykonać. Przegrał bitwę o Euro 2000, nie udało mu się awansować nawet do barażu, bo w ostatnim meczu jego zespół przegrał na wyjeździe ze Szwecją (0:2), która miała już pewny udział w mistrzostwach. "Jechaliśmy do tego Sztokholmu po punkt, ale nie mieliśmy żadnego planu, jak go zdobyć. To był kompletny chaos. Nie da się przecież zbyt długo lecieć tylko na tym, że trener robi pompkę w szatni, krzyczy, kopie po szafkach i przekonuje, że zaraz im wjebiemy. To wystarczało na Bułgarię, ale już nie na Szwecję. Trzeba było mieć jeszcze jakąś taktykę, jakiś pomysł na zespół. Wydaje mi się, że zabrakło nam wtedy trenera Lorensa, który troszeczkę by nas nakierował, bo wiadomo było, że styl Szwedów nam nie leżał. Potrzebowaliśmy jakiejś analizy, wniosków, sensownej taktyki" – oceniał Hajto w autobiografii. Straszny kociokwik Edward Lorens z w 2011 r. w wywiadzie na łamach "PS" wrócił do swojej współpracy z nieżyjącym już dzisiaj Wójcikiem. "Pamiętam straszny kociokwik, bo kiedy zostałem asystentem pierwszego trenera, to od razu zaczęła się nagonka części mediów. Mówiono o mnie, że jestem wtyczką prezesa Dziurowicza, że szpieguję i tylko czekam na potknięcie Janusza Wójcika. Osoby, które kreowały ten obraz, w cztery oczy mówiły mi, że wszystko jest ok, ale sensacja być musi. Janusz prywatnie też był cacy, ale na zewnątrz nie był szczery. A ja nie miałem poparcia, bo byłem wtedy złym Ślązakiem z Żor. Tak raz napisano, choć ja akurat urodziłem się w Żarach, czyli na ziemi lubuskiej – przedstawiał swój punkt widzenia. Wójcik spełnił swoje selekcjonerskie marzenie, ale niewiele więcej. Schemat olimpijskiej przygody w innych realiach się nie powtórzył, nie udało się stworzyć równie klasowej drużyny w warunkach pierwszej kadry narodowej. Uczynił to dopiero jego następca Jerzy Engel. Nie na długo, ale przynajmniej wystarczyło, że po raz pierwszy od szesnastu lat Biało-Czerwoni awansowali na mundial. A Wójcik po odejściu z kadry jako trener już nic godnego zapamiętania nie zrobił – oczywiście poza niechlubnym udziałem w piłkarskiej aferze korupcyjnej. Obóz dla internowanych legionistów w Szczypiornie. Fot. NAC Piłka ręczna chyba najmocniej ze wszystkich dyscyplin sportu związana jest z historią odzyskania niepodległości w 1918 roku - zaznaczył prezydent Andrzej Duda podczas uroczystości wręczenia odznaczeń państwowych z okazji 100-lecia piłki ręcznej w Polsce."Niezwykle się cieszę, że w tym szczególnym roku mogę gościć w Pałacu Prezydenckim i odznaczyć przedstawicieli dyscypliny, która także obchodzi swoje stulecie" - powiedział prezydent. Andrzej Duda przypomniał historię narodzin tego sportu w obozie w Szczypiornie, obecnie jednej z dzielnic Kalisza, gdy piłkę ręczną - jeszcze w odmianie 11-osobowej, w której mecze rozgrywano na otwartych boiskach - zaczęli uprawiać internowani tam w 1917 roku żołnierze Legionów Polskich. Stąd pochodzi właśnie nazwa gry wymyślona przez legionistów: "szczypiorniak". "Dziś piłka ręczna to gra popularna, która wychowała wielu wspaniałych zawodników, a w ciągu ostatnich lat świętowała wiele sukcesów" - dodał i wymienił wicemistrzostwo świata mężczyzn w 2007 roku czy brązowe medale tej imprezy w 2009 i 2015 roku. Podkreślił, że reprezentacja Polski utrzymuje stabilną pozycję w czołówce światowej. "Mamy stulecie odzyskania niepodległości i mamy stulecie polskiej piłki ręcznej. Te ponad 10 procent z tego stulecia, te ostatnie 11 lat, te sukcesy to także państwa zasługa" - zwrócił się do zebranych. "Jesteście państwo tymi, którzy krzewią sport i kulturę fizyczną wśród polskiej młodzieży, co jest związane z rozwojem polskiego społeczeństwa jako społeczeństwa wysportowanego, zdrowego. Bardzo państwu za to dziękuję" - dodał. Prezydent uhonorował 29 osób. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski - wyróżnieni zostali działacz z Ostrowa Wielkopolskiego Piotr Bogdajewicz oraz były trener męskiej reprezentacji Bogdan Zajączkowski. Wśród odznaczonych przez prezydenta Krzyżami Zasługi znaleźli się były trener zespołów ekstraklasy Janusz Szymczyk, założyciel klubu Azoty Puławy Jerzy Witaszek, byłe reprezentacyjne zawodniczki Monika Marzec i Sabina Włodek czy sędzia międzynarodowy, a później działacz Marek Góralczyk. Prezydent przekazał na ręce prezesa ZPRP Andrzeja Kraśnickiego flagę państwową Rzeczypospolitej Polskiej wraz z dedykacją, a szef związku wręczył mu okolicznościową statuetkę, będącą kopią rzeźby piłkarzy ręcznych. To nie koniec uroczystości stulecia piłki ręcznej w Polsce. Wieczorem w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie odbędzie się gala jubileuszowa z udziałem prezydenta i jego małżonki Agaty Kornhauser-Dudy.(PAP) af/ pp/ – Muszę przyznać, że zainteresowanie jubileuszowym wydawnictwem ze strony klubów jest duże. Pomimo tego, że informacja o planowanej publikacji trafiła „w teren” akurat w okresie świąteczno-noworocznym odzew był niemal natychmiastowy. Z zaplanowanych 100 miejsc do obsadzenia zostało już tylko raptem kilkanaście. Więc kto jeszcze nie dokonał zgłoszenia ma na to już niewiele czasu. Na liście uczestników są niemal wszystkie, najwyżej klasyfikowane kluby województwa lubelskiego, takie jak Górnik Łęczna, Motor Lublin, Wisła Puławy czy Chełmianka. Oczywiście nie zabraknie najbardziej zasłużonych, takich jak chociażby mająca 100-letnią historię Lublinianka czy Ruch Izbica, który identyczny jubileusz będzie obchodził za cztery lata. Obok tych „największych” znajdą się także kluby z najniższych klas rozgrywkowych, takich jak chociażby przedstawiciele zamojskiej klasy B: Huragan Chmielek, Rakovia Rakówka czy Perła Deszkowice. Do publikacji zostały także zgłoszone kluby już nieistniejące, które wciąż „żyją” w sercach ich kibiców. Na kartach „100 Klubów na 100-lecie LZPN” na pewno będzie można przeczytać o Ludowym Klubie Sportowym Błękitni Suchodoły czy Prywatnym Klubie Kowalskiego Prywaciarz Tomaszów Lubelski – przyznaje pomysłodawca przedsięwzięcia Jacek Kosierb, znany w środowisku animator piłki nożnej amatorskiej, organizator wielu imprez, w tym od ponad 20 lat ligi futsalu w Świdniku, spiker stadionowy oraz prezes stowarzyszenia Manufaktura Futbolu. To nie pierwsza książka, której napisania podejmuje się Jacek Kosierb. W swoim dorobku posiada pięć monografii piłkarskich wydanych w latach 2012-2021. Od 2015 roku jest czynnym zawodnikiem Reprezentacji Polskich Pisarzy w piłce nożnej. W koszulce z Orłem na piersi rozegrał 76 meczów zdobywając w nich 5 bramek. – Zdecydowana większość klubów sportowych, gdzie funkcjonuje sekcja piłki nożnej, pomimo nawet kilkudziesięciu lat działalności, nie posiada swojej monografii. Uczestnicząc w tym projekcie każdy zainteresowany klub będzie miał chociażby jej namiastkę, która składa się także na historię Lubelskiego Związku Piłki Nożnej. Publikacja będzie doskonałą okazją do pokazania osób najbardziej zasłużonych w działalności: zawodnicy, trenerzy, działacze oraz opisania największych wydarzeń czy sukcesów sportowych ze swojej, często bardzo bogatej, ale nigdzie nie udokumentowanej klubowej historii. Bardzo gorąco zachęcam kluby do wzięcia udziału w tym prestiżowym projekcie, który jest realizowany pod moim honorowym patronatem – dodaje prezes LZPN Zbigniew Bartnik. Do końca stycznia zainteresowane kluby mogą się jeszcze zgłaszać do autora publikacji pod numerem telefonu: 601 413 856 lub na e-mail: jacekkosierb@ Na facebooku działa specjalna strona „100 Klubów na 100-lecie LZPN”, na której pojawiają się treści związane z pracami nad publikacją. Kalendarium wydawnicze w kolejnym etapie zakłada zbieranie materiałów niezbędnych do przygotowania treści merytorycznych o każdym ze zgłoszonych klubów. Druk publikacji ma mieć miejsce na przełomie października i listopada tego roku. Na listopad bowiem przewidywana jest Jubileuszowa Gala 100-lecia Lubelskiego Związku Piłki Nożnej, na której publikacja zostanie oficjalnie zaprezentowana.

100 lat polskiej piłki ręcznej książka